Magiczne Santorini

tłumacz w podróży – Santorini
„Na Santorini nie ma już po co jechać. To miejsce jest zadeptane przez turystów.”

Taką opinię o Santorini usłyszałam po moim powrocie z podróży. Nie jest to odosobniona opinia i potwierdzi ją część tych, którzy byli tam osobiście jak i nawet tych, którzy wyspy nie widzieli. W pierwszej chwili nie mogłam nie zaprzeczyć, bo byłam, widziałam i miałam zgoła inne zdanie w tej kwestii. Po jakimś czasie zaczęłam się jednak zastanawiać, skąd wzięła się tak kategoryczna opinia na temat tej magicznej wyspy. 

Mam na ten temat swoją teorię.

Otóż gros turystów odwiedzających Santorini, przybywa tu w ramach tzw. one-day trip. Wówczas możliwości są dwie. Na wyspę można dotrzeć wodolotem z Krety, przy czym powrót jest tego samego dnia, a czas przeznaczony na obejrzenie wyspy to około 4-5 godzin. Można też przypłynąć dużym promem wycieczkowym, który wpływa do portu o poranku i wypływa o zmroku. Wtedy turyści mają nieco więcej czasu na zapoznanie się z ułamkiem piękna, jaki oferuje to miejsce. W obu jednak wypadkach czasu jest zabójczo mało a tempo zwiedzania jest mordercze. W obu wypadkach turyści opuszczają wyspę w głębokim przekonaniu, że to miejsce jest faktycznie rozdeptane przez turystów. I nie mogą myśleć inaczej, bo kiedy do małego urokliwego portu w Fira zawiną wielkie promy , mieszczące po kilka tysięcy pasażerów, i kiedy takich promów będzie w porcie kilka, a z każdego z nich jak lawa wyleją się na miasto tysiące ludzi, to doprawdy nie można już dostrzec wyspy. Są tylko masy ludzi stających przy tych samych punktach widokowych i chodzących tymi samymi uliczkami. I obojętnie czy przypłynie się niewielkim wodolotem z Krety czy wielkim promem pasażerskim, warunki dla turystów są zawsze takie same. Do dyspozycji mają zaledwie kilka godzin, w ciągu których trzeba zobaczyć te rzekomo bajkowe Santorini. I faktycznie okazuje się, że Santorini wcale takie urokliwe nie jest. Najpiękniejsze miejsca można pozbawić uroku, jeśli zwiedza się je z przewodnikiem w szybkim tempie. Urwanie się ze smyczy opiekuna i błądzenie po wsypie na własną rękę także nie wchodzi w rachubę. Trzeba przecież za chwilę wrócić na statek, a w międzyczasie wypadałoby kupić pamiątki, zrobić zdjęcia i popróbować lokalnych specjałów w tawernie z widokiem na kalderę.

Wygląda przerażająco! A zatem po co tam jechać?

No właśnie, po co? Czy tylko po to, żeby się o tym boleśnie przekonać ? A może po to, żeby „odhaczyć” kolejny target podróżniczy? Zresztą i tak wiadomo, jak wygląda Santorini. Kiedy ogląda się zdjęcia z wysp greckich, czy kupuje pocztówki, będąc już tam na miejscu, to 90% prezentowanych na nich widoków pochodzi właśnie z Santorini. Wszędzie wręcz do znudzenia: białe domki, niebieskie kopułki świątyń i lazur morza. Skoro wiadomo, jak tam jest i wiadomo też, że tego piękna nie można już doświadczyć, bo zostało zadeptane przez turystów, to bezwiednie nasuwa się zasadnicze pytanie: Czy naprawdę warto? A może lepiej ten czas i środki przeznaczyć na coś mniej „rozdeptanego”?

Całe szczęście ja nie miałam takich dylematów.

Nie musiałam się zastanawiać, czy na Santorini odnajdę wszystko to, co wcześniej starałam się odnaleźć na Krecie, Kos czy na Rodos. Nie musiałam dywagować, czy zajmowanie przez Santorini wysokich pozycji w rankingach na najpiękniejszą wyspę świata jest uzasadnione. Zostałam postawiona przed faktem dokonanym i dobrze, bo bogactwo, jakie ta mała wysepka, wchodząca w skład Cyklad, ma do zaoferowania, przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Z przyjemnością, wręcz nienasyceniem, chłonęłam każdą spędzoną tam sekundę. Miałam dość czasu, aby rozkoszować się pięknymi widokami i bez pośpiechu oddać się refleksjom nad antyczną kulturą, która ukształtowała naszą zachodnią cywilizację i która wspierała rozwój jednostki. 

 

 

Skąd tak diametralnie różne opinie o Santorini?

Moim zdaniem powód może być tylko jeden. Wszystko zależy od tego, czy na wyspę przyjedzie się tylko „na chwilę”, czy zostanie się na niej na dłużej. Można przecież wybrać się na Santorini na własną rękę. Na wyspie jest pod dostatkiem apartamentów w niewielkich pensjonatach i kwater z aneksami kuchennymi do wynajęcia. Naprawdę warto zamieszkać tam choćby kilka dni. Krótko przed zachodem słońca wszyscy jednodniowi turyści opuszczają wyspę i spływają wąskimi uliczkami jak woda do swoich promów i wodolotów. Zabierają ze sobą harmider, przekrzykiwania i tłok. Opada kurz. Odpuszcza żar całodziennego słońca. Na wyspie zostają jedynie osoby na niej mieszkające. I nagle Santorini zmienia swoje nieprzyjazne oblicze. Jak za dotknięciem różdżki pojawiają się białe uliczki, błękitne kopuły świątyń i wąskie schody, prowadzące w tajemnicze zaułki. Naprawdę można zatracić się w pięknie, które wyspa oferuje. Błądząc po bajkowych szlakach myślisz, że poziom piękna, jaki jesteś w stanie świadomie odczuć, został już osiągnięty a nawet przekroczony. Wydaje Ci się, że nic Ciebie w tym dniu nie zdoła już więcej zachwycić. Okazuje się jednak, że za kolejnym zakrętem niespodziewanie znów wyłania się widok, zapierający dech w piersiach.

 

 

Wyspa jest niewielka i z powodzeniem można ją objechać w ciągu jednego dnia wszerz i wzdłuż. W tym celu można wynająć albo samochód albo podróżować autobusem. Należy podkreślić, że komunikacja autobusowa jest dobrze zorganizowana. Do miejsc wartych odwiedzenia często kursują autobusy. Mieszkając w Firze, leżącej w centrum wsypy, można za kilka euro szybko dotrzeć do innych miejscowości i na klimatyczne plaże. Koniecznie trzeba odwiedzić przepiękną miejscowość Oia, która najczęściej widnieje na pocztówkach z Santorini. Warto też zrobić nietrudny trekking na trasie Fira Oia, przy czym najlepiej zaplanować wędrówkę krótko po wschodzie słońca. O tej porze na trasie jest pusto i rześko a miękkie światło malowniczo kreśli kontury świątyń na tle morza. Trasa ma około 10 km długości i prowadzi wzdłuż klifu z widokiem na kalderę.

 

 

Po około 3 -4 godzinach wędrówki, wliczając czas na zdjęcia i krótkie przerwy odpoczynku, dociera się do Oia na północnym cyplu Santorini. Ciężko opisać magię tego miejsca. Śnieżnobiałe uliczki, wiatraki, błękitne okiennice, kopuły świątyń i drzwi domów, gdzieniegdzie pnąca się bugenwilla w kolorze fuksji. A w tle błękit Morza Egejskiego. W ciągu dnia uliczki zapełniają turyści, jednak mimo wszystko nadal można znaleźć malownicze zaułki, w których jest pusto nawet przez dłuższą chwilę.

 

 

Wyspa oferuje też plaże, w większości zlokalizowane w jej południowej i południowo-wschodniej części. Najbardziej znana to Red Beach. Nazwa pochodzi od  koloru skał otaczających plażę. Żadna inna plaża nie posiada skał o takim kolorze, stąd też w przewodnikach i  reportażach określana jest jako most unique Beach of Santorini. Mnie osobiście plaża nie zachwyciła i to nie z powodu wyglądu, lecz z powodu tłumu turystów z Chin, którzy upatrzyli sobie, żeby akurat w tym samym momencie zrobić najazd na to miejsce. A jeśli ktoś miał kiedykolwiek okazję obserwowania grup turystów z Chin, to wie, jak irytujące jest ich zachowanie. Żeby pojąć powagę sytuacji,

proponuję małą wizualizację…

Czytasz w przewodniku o pewnej atrakcji, że jest jednym z piękniejszych i unikatowych miejsc. Przybywasz tam, ale tak się składa, że tuż przed Tobą przyjechały w to samo miejsce dwa lub trzy autokary wypełnione po brzegi wycieczkowiczami z ojczyzny Konfucjusza. Ale jeszcze tego nie wiesz, choć możesz mieć już pewne obawy, bo parking jest zapełniony. Idziesz w kierunku plaży zgodnie z drogowskazami, pokonujesz kilka wzniesień, zasłaniających plażę od drogi. Na ostatnim wzniesieniu ukazuje się Twoim oczom zachwalane w przewodniku tzw. a must see. Ale niestety to nie wszystko, co zauważasz. Na Red Beach roi się od krzykliwych osobników, których rozmowa brzmi jak agresywna kłótnia i którzy są osobliwie ubrani w poliestrowe garsonki i wielkie kapelusze. Większość dysponuje aparatami fotograficznymi z gigantycznymi obiektywami. Zawzięcie fotografują siebie nawzajem lub robią selfie, przybierając przy tym dość teatralne miny. Żeby dopełnić obrazu i położyć wisienkę na tym torcie, wyobraź sobie, że nie wiadomo nawet jakim cudem, na tej oto plaży stoi Grek (chyba, no bo któż to mógłby być inny) i gra na skrzypcach skoczne melodie. Wokół niego gromadzą się osoby, które też jakimś cudem nie robią sobie selfie i pląsają, starając się trafić w takt owych melodii.

Koniec wizualizacji 🙂

Poniżej Red Beach… Intruzów pozbyłam się photoshopem, ale traumatycznych wspomnień nie daje się tak łatwo wymazać.

 

 

Polecam natomiast Vlychada Beach. Jest to odludna, żwirowa plaża z ciekawymi formacjami skalnymi powstałymi w wyniku erozji, przy której umiejscowiony jest przyjemna tawerna na skale.  Na miejscu dostępne są leżaki i podwieszane leżanki, stojące prawie w wodzie, ze zwiewnymi zasłonkami, chroniącymi przed słońcem. Plaża uchodzi za najbardziej romantyczną plażę Santorini. Warto też odwiedzić Perivolos Beach, która słynie jako niekończąca się plaża z czarnym piaskiem. Niewątpliwym plusem tej plaży są liczne tawerny i bary z widokiem na morze. 

 

 

Będąc na południu wyspy warto zwiedzić Akrotiri, które jest obecnie stanowiskiem archeologicznym, udostępniającym zwiedzającym fragmenty starożytnego miasta. Do XVII wieku p.n.e. istniała tu rozwinięta cywilizacja, którą zniszczył wybuch wulkanu tak silny, że noc trwała dwa dni a zima dwa lata, jak informuje się w Akrotiri podczas zwiedzania. W wyniku silnej erupcji doszło do zmiany kształtu wyspy, zapadnięcia się stożka wulkanu i powstania jednej z największy kalder na świecie. Opadający popiół pokrył całą wyspę grubą warstwą. Dzięki temu miasto zostało zakonserwowane i teraz można w Akrotiri zobaczyć dobrze zachowane świadectwa życia codziennego istniejącej tu niegdyś antycznej cywilizacji.

 

Pisząc o Santorini i pokazując zdjęcia tam zrobione, nie można pominąć słynnych zachodów słońca, które są, krótko mówiąc, naprawdę spektakularne. Brytyjski pisarz Lawrence Durrell podsumował je takimi oto słowami: „Tutejsze zachody słońca czynią poetów bezrobotnymi”. Zatem ja nie silę się, żeby je opisać, bo nawet poetką nie jestem, ale zachęcam do powiększenia poniższych fotografii. 

 

 

Już na zakończenie mojego wpisu na blogu mam przyjemność poinformować, że wywołałam kilka pokazanych tu fotografii w większym formacie, a mianowicie 50×50. Oprawione w białe ramy zdobią moje biuro w centrum Olsztyna. Zapraszam do obejrzenia Santorini w lepszej jakości.

Naprawdę warto!

A jeśli tak się zdarzy, że jakieś zdjęcie lub kilka z nich przypadnie Ci do gustu, to oczywiście są do nabycia.

Do zobaczenia 🙂