I gdzie ta gejsza?

tłumacz w podróży Japonia

Chciałam koniecznie zobaczyć gejszę. Teoretycznie wiedziałam jak wygląda. Powinna mieć białą twarz, charakterystycznie upięte włosy, piękne kimono, na stopach za małe drewniane klapeczki i skarpetki z jednym palcem. Wiedziałam też, że najprawdopodobniej będę mogła zobaczyć je w Kioto, a w szczególności na Gionie – historycznej dzielnicy Kioto. Jako podróżnik z fotograficznymi inklinacjami postawiłam sobie za cel wizyty w tym mieście sfotografowanie gejszy, a do tego niejednej, wręcz całej gromadki. Najlepiej na tle urokliwej świątyni lub chociażby w świetle zachodzącego słońca. Z tym ambitnym wyzwaniem udałam się na drugi dzień po przyjeździe do historycznej dzielnicy Kioto w poszukiwaniu owych gejsz. Zaraz po wyjściu z hotelu natknęłam się na kobiety w tradycyjnych, jak mi się wtedy wydawało, kimonach, włosach upiętych charakterystycznymi szpilkami zakończonymi kulką i drewnianych klapkach, które wcale nie wyglądały na wygodne.

 

 

Bynajmniej nie wyglądały na gejsze, jednak na tyle ciekawie, że zaczęłam je skwapliwie fotografować, mając nadzieję, że mają one coś wspólnego z gejszami. Euforia opadła, gdy moją uwagę przykuł wielki baner reklamowy: Kimono Rental.

Poczułam się lekko oszuka

Okazało się, że wielką atrakcją turystyczną w Japonii jest wizyta w salonie, w którym odbywa się stylizacja na gejsze, natomiast tylko od zasobności portfela zależy, jak wierna będzie ta stylizacja. I tak podążając urokliwymi uliczkami starego Kioto zanurzałam się w oceanie mniej lub bardziej wyrafinowanych wersji gejsz. Dodać przy tym należy, że nie tylko kobiety dumnie paradowały w tradycyjnych strojach japońskich po ulicach Kioto. Także co odważniejsi mężczyźni dzielnie kroczyli małymi kroczkami w wąskich kimonach, wyglądających często jak zwykłe letnie szlafroki, postukując drewnianymi japonkami o bruk. Jednak niezależnie od tego, jak kosztowna była stylizacja, to całokształt nadal był na swój sposób spójny z otoczeniem i nie wywoływał wewnętrznego dyskomfortu. Wprawdzie nie były to poszukiwane przeze mnie gejsze, a turystki z Chin, Korei czy nawet Japonki z innych części tego kraju, to nadal wszystkie one pochodziły z Azji i w tych strojach wyglądały w miarę autentycznie.

 

Warto wspomnieć, że poza wypożyczeniem kimon na turystów czeka w Kioto także inna ciekawa atrakcja, jaką jest przejażdżka tradycyjną rikszą. I tak po zabytkowych uliczkach przemykają co jakiś czas powozy z turystami w kolorowych kimonach. Moją uwagę przykuli jednak opaleni rikszarze, ciągnący powozy, o nogach wytrawnych maratończyków. Podkreślić przy tym trzeba, że ulice w tej części miasta bynajmniej do płaskich nie należą.

 

W poszukiwaniu gejszy natrafiłam na dość groteskową postać.

W pewnym momencie ujrzałam w oddali postać, która była inna, widać było, że to nie jest tania imitacja rodem z wypożyczalni kimon. Fryzura, kimono, biała cera, makijaż- wszystko było perfekcyjne. Podchodząc jednak bliżej dostrzegłam, że biały makijaż zwarzył się na skórze, twarz nie ma rysów azjatyckich i na dodatek usłyszałam język niemiecki płynący z ust owej postaci. Co by o Niemcach nie mówić, czy ich się lubi czy nie, to przyznać jednak trzeba, że mają klasę. Stylizacja na gejszę była w wielkim stylu, z dbałością o każdy szczegół. Nie było oszczędzania. Począwszy od kimona, przez akcesoria, po charakterystyczny biały makijaż na szyi nad plecami.

Z wielkim żalem przyznaję,

że nie mam zdjęcia dokumentującego ten widok. I to nie dlatego, że bateria się wyczerpała czy karta pamięci była pełna. Nie mam żadnego zdjęcia z tej prostej przyczyny, że byłam wysoce zaskoczona a jednocześnie zniesmaczona. Naszła mnie wtedy taka refleksja, że wszelkiej maści Nie-Azjaci wyglądają w tradycyjnym japońskim stroju bardzo groteskowo, nawet jeśli wykonanie jest na najwyższym poziomie.

W trakcie mojego pobytu w Japonii jeszcze nie raz widziałam wystylizowanych turystów z różnych części świata paradujących dumnie po Gionie w wypożyczonych niewygodnych kimonach i jeszcze mniej wygodnych drewnianych klapkach. Ich poświęcenie było tak wielkie, że pomimo palącego słońca przebierańcy nie pozwalali sobie ani na okulary przeciwsłoneczne ani na inne okrycia głowy niż tradycyjna parasolka. A wszystko to w trosce o jak najbardziej spójny przekaz i najwierniejsze zachowanie tradycyjnego stylu. Do końca mojego pobytu w Kioto towarzyszył mi jednak pewien dyskomfort wewnętrzny na wspomnienie gejszy w niemieckim wydaniu.

Miałam już dość przebierańców!

Po kilku dniach oswoiłam się na tyle z widokiem przebranych turystów na ulicach Kioto, że mogłam oprzeć się pokusie fotografowania każdej ciekawie wyglądającej stylizacji. Z czasem zaczęłam postrzegać ich jako specyficzne uzupełnienie historycznych ulic Kioto. Wprawdzie moja nadzieja na spotkanie prawdziwej gejszy słabła z dnia na dzień, to nadal czekałam na coś wyjątkowego. I tak też się stało. W zupełnie nieoczekiwanym miejscu, bo w nowoczesnej części Kioto, natknęłam się kilka razy na Japonki i Japończyków w autentycznych tradycyjnych strojach. Z całą pewnością kreacje te nie pochodziły z Kimono Rental.

 

 

Tradycja nakładania gustownych kimon nie została w Japonii wyparta. Nadal nakłada się je na specjalne uroczystości. Eksplorując ulice zarówno współczesnego jak i historycznego Kioto zdarzyło mi się zobaczyć kobiety w pięknych kimonach, które na pierwszy rzut oka bardzo różniły się wykonaniem, wzornictwem i jakością od tych wypożyczanych. Kilka razy udało mi się też być świadkiem sesji fotograficznej par w tradycyjnych strojach ślubnych. Trzeba przyznać, że te kreacje były naprawdę wyjątkowe. 

 

Więc gdzie są te gejsze?

Ale nadal to nie było to, czego szukałam. Wyczytałam w międzyczasie, że autentyczne gejsze, zwane w dialekcie kiotowskim także geiko, wprawdzie nadal można spotkać, ale jest to niezmiernie trudne. Można je czasem zobaczyć na ulicy, przez krótką chwilę i to w momencie, kiedy jadąc do pracy, wychodzą z miejsca ich zamieszkania do taksówki lub z taksówki do miejsca pracy. Myliłby się ten, kto uważa, że gejsze przechadzają się po ulicach i pozują turystom do zdjęć. Tak nie jest i jako zwykły turysta nie ma się zbyt wielu szans na zrobienie im zdjęcia poza ich pracą.

Czy szczęście sprzyja upartym?

Ależ oczywiście! W końcu się udało. Prawdziwa perełka i ukoronowanie moich wędrówek po ulicach Kioto i nieustannego wypatrywania za gejszą nastąpiła dopiero pod koniec mojego pobytu w Kioto, gdy już prawie straciłam wszelką na to nadzieję. Nareszcie znalazłam się w dobrym miejscu o dobrej porze. A to wszystko dzięki mojej córce, która albo miała tak dobry instynkt albo bardzo chciała, żebym w końcu zobaczyła choć jedną gejszę.

W pewnej chwili otworzyły się drzwi niepozornego budynku na Gionie i ukazały się w nich- nie jedna – ale aż dwie postacie, które według pobieżnego szacunku mogły stanowić ucieleśnienie poszukiwań. Nie było czasu na dywagacje, czy są autentyczne czy nie. Nie było czasu na refleksję. Aparat był w dłoni, cenne sekundy mijały a postacie weszły śpiesznie do taksówki parkującej pod budynkiem i odjechały. Z sześciu zdjęć wyszły aż cztery w miarę ostre. To bardzo dużo na tak szybką akcję z zaskoczenia. Całe zdarzanie trwało może pół minuty, na tyle długo, żeby w obiektywie aparatu dostrzec wszystkie cechy, jakie autentyczna gejsza powinna posiadać.

 

 

Opuszczając Kioto i wymeldowując się z hotelu pan na recepcji zapytał, czy udało się zobaczyć autentyczną gejszę. Przytaknęłam, na co ten odrzekł: „you had luck guys, it’s not easy to see real geisha on the street.” Tak, miałam szczęście. 

W ostatniej chwili udało się!