W poszukiwaniu końca świata

tłumacz w podróży Nowa Zelandia
Wyobraź sobie…

szerokie, piaszczyste i puste plaże, wybrzeża klifowe, formacje skalne wychodzące z oceanu, groty na białych plażach, wysokie góry ze szczytami, które są pokryte śniegiem przez cały rok, jeziora polodowcowe , fiordy, wodospady, wulkany, ściany skalne ze spływającą po nich wodą, rozległe zielone pastwiska, na których pasą się tysiące owiec, plantacje kiwi i awokado, winnice, termalne źródła z siarkowymi wodami, gejzery, lodowce graniczące z lasami deszczowymi, w których rosną paprocie wielkości palm.

Wyobraź sobie dalej,

że w tym to miejscu można jeszcze jeździć na nartach, pływać na surfingu i windsurfingu, uprawiać wspinaczkę wysokogórską, wybrać się na kilkudniowe wędrówki trekkingowe i jednodniowe malownicze szlaki górskie, zobaczyć, miejsca, w których filmowano Władcę Pierścieni, zobaczyć gatunki roślin i zwierząt, jakich nie spotkasz w pozostałych częściach świata czy też  uczestniczyć w zawodach strzyżenia owiec.

Wyobraź sobie też,

że to wszystko można zobaczyć na obszarze mniejszym od powierzchni Polski. Jak myślisz? Czy to możliwe?  Ależ tak, to jest możliwe!  To Nowa Zelandia.

 

Gdy nadarzyła się okazja kameralnego wyjazdu do Nowej Zelandii, nie miałam o tym kraju specjalnego wyobrażenia. Nie wiedziałam nawet, że symbolem kraju jest kiwi. Kiwi owoc i kiwi ptak.

Moje wyobrażenia o tym kraju ukształtował Władca Pierścieni, zatem spodziewałam się pięknych widoków, choć czytałam też, że kadry w filmie poddano obróbce komputerowej. A zatem Nowa Zelandia nie może być tak piękna, jak to pokazano na ekranie. Z podróżniczego doświadczenia wiem między innymi, że jadąc w nowe miejsce nie powinno się nazbyt optymistycznie nastawiać. Nie jest to oczywiście całkowicie możliwe, ale lepiej jest postarać się o oczyszczenie umysłu z uprzedzeń, wyobrażeń i schematów. Powinno to w jakiś sposób ułatwić najpełniejsze doświadczenie nowych miejsc.

Czego uczą podróże?

To, że podróże uczą, nie ulega wątpliwości. Każdy w podróży nauczy się czegoś i to z tej prostej przyczyny, że zetknie się z czymś nowym. Mnie podróże nauczyły między innymi pewnej niezwykle istotnej rzeczy. A mianowicie nauczyły mnie pokory i to pokory w bardzo szerokim rozumieniu tego słowa. Mając ją w podróży, jest o wiele łatwiej zaakceptować zdarzenia, na które kompletnie nie ma się wpływu, a które w istotny sposób krzyżują plany.

Dlaczego pokora jest w NZ tak przydatna?

Ze względu na pogodę, która w tym kraju jest niezwykle zmienna i kapryśna. Mieszkańcy twierdzą, że doświadczenie czterech pór roku w ciągu jednego dnia jest tu dość typowe. A to wszystko dzięki specyficznemu położeniu geograficznemu Nowej Zelandii, na którą oddziałują praktycznie jednocześnie zarówno arktyczne jak i równikowe masy powietrza i prądy morskie. Można zatem sobie wyobrazić, jak wysoce niestabilne są warunki pogodowe w Nowej Zelandii.

Trasy wyprawy nie obmyśla się na dzień lub dwa przed daną atrakcją, noclegów często nie rezerwuje się w ostatniej chwili. Dość sztywne ramy tego, co chce się zobaczyć i ograniczenia dotyczące lotów i różnych rezerwacji nie pozwalają zbyt dowolnie obchodzić się ze sporo wcześniej zaplanowanymi atrakcjami. A gdy te atrakcje są dostępne i możliwe do zobaczenia jedynie przy sprzyjającej pogodzie, to posiadanie pokory jest niezwykle cenne. To tu właśnie, jak nigdzie do tej pory, byłam wdzięczna sprzyjającym mi mocom, gdy tylko pogoda umożliwiła ujrzenie kolejnego pięknego miejscem, gdy dane mi było zobaczyć w pełnej lub półpełnej okazałości kolejną cząstkę tego niezwykłego kraju.

W poszukiwaniu wspólnego mianownika dla Nowej Zelandii

Podróżując samochodem przez 3 tygodnie z północy na południe zastanawiałam się nad wspólnym mianownikiem dla tego kraju, nad określeniem, które byłoby trafne zarówno dla terenów zaludnionych, jak i dla prowincji, dla wyspy południowej, jak i północnej. Refleksja taka pojawiła się już na początku, już w Auckland, największym mieście NZ,  a jadąc coraz dalej na południe utwierdzałam się w słuszności tego spostrzeżenia, a mianowicie, że jest to

miejsce, w którym zatrzymał się czas

A gdzie on się konkretnie zatrzymał? Myślę, że w latach 80-tych. Czuć to począwszy od granej w pubach, lokalach i sklepach muzyki, głównie z końca lat siedemdziesiąty i z lat osiemdziesiątych. Widać to w architekturze miast, na prowincji, w braku pośpiechu i pogoni, zauważalnym luzie mieszkańców, przejawiającym się w zachowaniu, wystroju wnętrz, czystości czy ubiorze.

A co z miastami?

Krótko mówiąc: miasta są. Mało ich jest i raczej nie powalają. Większe miasta są nijakie i w architekturze podobne do miast angielskich. Natomiast te mniejsze są niemal odbiciem mniejszych miejscowości na prowincji USA, szczególnie tych, które są charakterystyczne dla stanów południowych. Mnie osobiście z większych miast urzekło jedynie klimatyczne Queenstown na wyspie południowej. To tak, jakby jakiś znany i modny kurort na miarę naszego Zakopanego umiejscowić nad wielkim Morskim Okiem. Queenstown nie dość, że ma genialnie położenie, mnóstwo różnorakich pubów z kraftowym piwem, to jeszcze oferuje szeroką gamę wszelkich aktywności i nie bez kozery nazywane jest Adventure Capital of the World.

Ale do Nowej Zelandii nie jedzie się, żeby zwiedzać miasta. Od tego są lepsze destynacje, jak chociażby Japonia czy też NYC. Ale o tym będzie mowa w innym moim wpisie podróżniczym…